Piękny kwiat, bolesne kolce

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Jestem widzem wymagającym i dość surowym. Mało filmów potrafiło mną wstrząsnąć, a jeszcze mniej sprawiło, że chciałem jeszcze przez moment posiedzieć w fotelu, gdy na ekranie przewijały się napisy końcowe.

I może brzmi to przesadnie patetycznie, ale nowy film Wojtka Smarzowskiego naprawdę nie zostawił na mnie suchej nitki. Wciągnął, poruszył i wypluł, kazał wyjść z kina, patrzeć się w ziemię i dumać. Dumać nad tym, czy widziałem właśnie najlepszy film pokazany na gdyńskim festiwalu.

Jak najbardziej.

W „Róży” poznajemy historię Tadeusza (Marcin Dorociński), który wraca z wojny i chce zacząć życie od nowa. Trafia na gospodarstwo Róży (Agata Kulesza) i postanawia, za jej zgodą, zostać i pomagać w tzw. „obejściu”. Rodzi się między nimi specyficzne uczucie, które musi przetrwać konfontację z próbami przesiedleń (wydarzenia mają miejsce na Mazurach), czy bestialstwem żołnierzy Czerwonej Armii.

Specyficzne uczucie, bo wyrasta z potrzeby bliskości drugiego człowieka, a nie z zauroczenia. Smarzowski, w charakterystycznym dla siebie, naturalistycznym stylu, odziera film ze wszelkich złudzeń. Nie słychać „kocham cię”, „tęsknię”, „potrzebuję cię”. Reżyser pokazuje nam, jakim językiem będzie opowiedziana ta historia, już w pierwszej scenie – językiem bólu, cierpienia i walki o przetrwanie. W „Róży” jest dużo przemocy, dużo scen, przy których niektórzy widzowie wzdrygali się. Wybór takiej drogi sprawia, że oglądamy unikalny film o miłości.

Agata Kulesza i Marcin Dorociński stworzyli wybitne kreacje aktorskie – najprawdopodobniej najlepsze w ich dotychczasowej karierze. Z oczu Tadeusza wyziera pustka, na początku i na końcu filmu. Wydaje się, że napędza go tylko podświadoma wola przetrwania. Z czasem jednak to się zmienia, na jego twarzy błąka się uśmiech, a w oczach pojawia się pewna iskra. Podobny proces zachodzi u Róży, która wydaje się odżywać przy Tadeuszu – jej życie powoli odzyskuje sens; podobny, ale brutalnie przerywany przez sceny przemocy i gwałtów. Zagranie takiej postaci musiało być bardzo trudne i udowadnia, jak duży talent przedstawia sobą Kulesza. Warto wyróżnić także Jacka Braciaka, grającego Władka, sąsiada Róży i Tadeusza, który świetnie oddał prostą, aczkolwiek dobrą naturę rosyjskiego repatrianta, w której powoli zaczyna dominować bezsilność.

„Róża” jest też świetnie zrealizowana od strony wizualnej. Naturalne, zamknięte z reguły kadry są zasługą Pawła Sobocińskiego juniora (brawa także dla operatora kamery, Macieja Lisieckiego – duża część zdjęć była kręcona „z ręki”). Scena, w której Tadeusz – na chwilę – zmienia się w zwierzę, została naprawdę doskonale poprowadzona, ze świetnym montażem Pawła Laskowskiego.

Wojtek Smarzowski niezasłużenie wyjechał z Gdyni bez Złotego Lwa. Nagroda dla Dorocińskiego jest słuszna, ale „Róża” zasługuje na więcej. Żaden inny film nie wzbudził takiego zainteresowania i poruszenia wśród publiczności. Dziękuję, panie Wojciechu, za film, który ciągle żyje w mojej pamięci. Za bezkompromisowość przy jego tworzeniu, za pozostanie wiernym swoim przyzwyczajeniom, za niepopadnięcie w niebezpieczne banały. Uciekam od takich bezpośrednich ocen, ale „Róża” to jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat – nie wierzcie festiwalowym nagrodom.

Zwiastun:

Ach, już się nie mogę doczekać premiery!

Czeka Cię trudne pół roku w takim razie :(

absolutne top one filmów, na które czekam aktualnie! (liczę, że jednak na jakimś festiwalu jeszcze pokażą)

Na warszawskim pewnie będzie w konkursie.

Gutek napisał:

Większość filmów z gdyńskiego festiwalu będzie można oglądać na tegorocznych Nowych Horyzontach we Wrocławiu.

No i jest. Więcej polskich filmów niż w zeszłym roku, 2 produkcje i trzy koprodukcje w konkursie.

Pamiętając historię z Chrztem, który wchodził do kin w tydzień po festiwalu, a biletów nie było 10 minut po rozpoczęciu sprzedaży, tutaj pewnie też zobaczenie polskich filmów będzie graniczyło z cudem.

Przeczuwałam, że Róża będzie na WFF, skoro fiaskiem zakończyły się próby wrzucenia filmu do konkursu któregoś z największych festiwali, już na Berlin nawet pewnie nie chciano próbować, a premiera kinowa jest w styczniu. van Rompaey'a i Znieważoną Ziemię zapisuję sobie do zobaczenia.

Jako urodzony w Polsce Polak mam szczerą nadzieję, że Róża nie trafi na ENH bo właśnie dostałem maila, że jednak jestem za brzydki i co najwyżej mogą mnie wziąć na listę rezerwową wolontariuszy, więc końcówkę lipca mam wolną :-/

Myślałem, że ten koleś na zdjęciu to nie Ty?

Doczytałam się u Pietrasika w "Polityce", że Smarzowski przymierza się do wysłania "Róży" na Berlinale. Jeśli to prawda, jest ryzyko, że przed styczniem nigdzie nie będzie się jej wyświetlać, a już zwłaszcza w konkursie na WFF.

Szkoda, że nie do Wenecji. Dziwna trochę decyzja w takim razie, żeby pokazywać ją już teraz w Gdyni i czekać rok na festiwal, ale może wiedzą co robią.

No cóż, krytycy strzelali fochy, że międzynarodowe gdyńskie jury "nie zrozumiało" "Róży", więc tego samego należałoby się spodziewać w Wenecji. Może sąsiedzi zza miedzy zakumają. ;)

Przesadzacie z tymi gromami na krytyków. Chyba po to jest jury, żeby kierowało się swoim gustem, a nie tym co się widzom podoba, bo inaczej, to po co by było. Szef jury wyraźnie tłumaczył, że nie rozważali w ogóle poważnie "Róży" jako zwycięzcy, bo nie uważają jej za film wybitny. I chyba mają takie prawo? Ja tam fanem "Essential Killing" nie jestem, ale wybranie go na zwycięzcę nie jest jakimś kontrowersyjnym werdyktem, bo mimo wszystko to całkiem oryginalny film. A "Róży" Naczelna nawet nie widziała, a już mówi o "fochach" jury :P

Doktorze, ja piszę o fochach, ale o fochach krytyków, czytajże uważnie. :P Jury wybrało to, co uważało za stosowne. Zarzut, że jurorzy mogli "nie zrozumieć" filmu, bo on jest taki nasz, taki polski, to przejaw jakiejś zaściankowości. Nie odnoszę się do "Róży" jako takiej (bo jej, jak słusznie zauważyłeś, nie widziałam), tylko do agresywnej reakcji dziennikarzy na werdykt nie po ich myśl.

A co do "Essential Killing", to wg mnie Chaciński mógł sobie darować wsadzanie go do konkursu. Skolimowski zgolił już wszystko co było do zgolenia, nikt nie kwestionuje jego wyższości i zestawianie go z początkującymi twórcami jest trochę nie fair.

Rzeczywiście, przepraszam, to chyba przez tę duchotę, na szczęście spadł deszcz przed momentem i mi się rozjaśniło w głowie ;)

Ale zasadniczo to kompletnie nie rozumiem, o co ten spór między krytykami, jurorami itp. Co to za różnica, kto wygra festiwal w Gdyni? Wypowiadają się tak jakby ta nagroda rzucała na kolana dystrybutorów na całym świecie :)

To co - powinni wrzucać do konkursu tylko filmy słabe, których nigdzie nikt nie docenił? To chyba też jakiś absurd :)

Ja, jak już pewnie wielokrotnie wspominałem, mam generalnie lekceważący stosunek do konkursów w sztuce, bo uważam ją za subiektywną i nie podlegającą idei współzawodnictwa. No chyba że coubertinowskiej - w której liczy się tylko udział.

No dobrze, a co by było, gdyby Polański przyjeżdżał ze swoimi filmami do Gdyni i pokazywał je w konkursie? To tak jakby Michael Phelps wystartował w olimpiadzie stanu Maryland. Można, ale po co. Oczywiście jeśli przyjmiemy, że nagroda w Gdyni i tak nie ma znaczenia, to nie ma się co przejmować. :)

Swoją drogą po raz kolejny nagrodę dostaje film, który ma już kinowe życie za sobą. To po co dystrybutorzy mają się interesować tym festiwalem. Może by tak wybierać do konkursu tylko premiery?

Co do sporu krytycy/jurorzy, to zawsze ciekawie, jak jest jakaś zadyma na lokalnym podwórku. ;)

A festiwal śledzę głównie po to, żeby dowiedzieć się, czy w nadchodzącym roku jest sens iść na coś polskiego do kina. Ani "Dom zły", ani "Rewers" nie doczekały się nagród poza Polską, a jednak cieszę się, że je obejrzałam. Po tegorocznym festiwalu czekam na nowego Smarzowskiego i może "Daas".

Mnie też festiwale interesują, ale wyłącznie jako przegląd nowych filmów, natomiast to kto wygra nie ma dla mnie większego znaczenia z powodu, o którym pisałem. Wygrana w konkursie filmowym nie ma takiej obiektywnej wagi, jak wygrana w konkursie na to, kto podniesie największy ciężar, czy najwięcej razy wkopnie piłkę do bramki - oznacza tylko jedno, że danej grupie paru osób najbardziej podobał się taki a taki film. No i co z tego dla mnie ma niby wynikać, skoro nawet nie znam Filmasterowego współczynnika zbieżności gustu z nimi? ;)

Biorąc pod uwagę wszystkie najważniejsze konkursy (Cannes, Wenecja, Berlin, Oscary) i tylko najważniejszą nagrodę, zgadnij ile razy zwycięzcami byli Bergman, Kubrick, Bunuel, czy Tarkowski.
Odpowiadam:
Bergman: 1 (Berlin)
Kubrick: 0
Bunuel: 2 (Cannes, Wenecja)
Tarkowski: 1 (Wenecja)

I po co się ekscytować, kto wygrał?

I tak wiemy, że warto iść na nowego Smarzowskiego. Ja bym to i bez Gdyni wiedział.

Dodaj komentarz